Styczeń, Luty, Yapa, Kwiecień
Moje wspomnienie o Ogólnopolskim Studenckim Przeglądzie Piosenki Turystycznej "Yapa"
Jak jeszcze czynnie pracowałem w Studenckim Radio Żak Politechniki Łódzkiej, to tak właśnie określaliśmy pierwsze cztery miesiące nowego roku. „Radio Żak” razem z Studenckim Kołem Przewodników Beskidzkich i Studenckim Klubem Turystycznym Płazik (zwany potocznie przez Żakowską brać Płazami) organizują Yapę, czyli Ogólnopolski Studencki Przegląd Piosenki Turystycznej “Yapa”, w tym roku mamy 49 edycję.
Yapa to fenomen typowo łódzki. Trzy organizacje studenckie, które mają zasoby ludzkie i chętnego do pomocy patrona, czyli Politechnikę Łódzką, która wspiera finansowo organizację festiwalu. Klasyczne: „ja nie mam nic, ty nie masz nic czyli razem mamy wystarczająco, żeby zrobić festiwal muzyczny”.
Historię powstania Yapy pięknie opowiada Yapabook (wydawnictwo na 40 lecie Yapy). Ja opowiem jak to się stało, że związałem się przez cztery lata (2012-2015) z festiwalem, jakie wspomnienia wyniosłem i czego się tam nauczyłem.
Nawet zostałem odznaczony odznaką “Yapowicza” na jubileusz 40-lecia Yapy.
Góry, góry, góry i doliny…
Jak to się stało, związałem się przez cztery lata z Festiwalem Yapa? Dlaczego zostałem odznaczony odznaką yapowicza na 40 lecie? Usiądźcie wygodnie, włączcie klimatyczną muzykę w tlę i poczytajcie, mojej opowieści.
Jak przyszedłem w 2011 roku do studenckiego Politechniki Łódzkiej to nie wiedziałem o istnieniu ogólnopolskiego przeglądu piosenki turystycznej Yapa. Na początku 2012 roku, w redakcji zaczęły się rozmowy o Yapie, że nadchodzi. Wtedy usłyszałem tytułowe powiedzenie “styczeń, luty, Yapa, kwiecień” i że można się zgłaszać do różnych sekcji ponieważ Studenckie Radio Żak Politechniki Łódzkiej obstawia żakowcami niektóre sekcje. Między innymi taką sekcją była sekcja umów, która nie cieszyła się jakimś szczególnym uznaniem. Faktycznie, to była nudna papierkowa praca, ale dla mnie miała ona swoje niewątpliwe plusy. Po pierwsze, dotykało się materii prawa autorskiego. Wykon danego artysty był transmitowany na falach Żaka (także w internecie), video
Chodzenie wykonawcami konkursowymi, gwiazdami żeby podpisać umowę na przekazanie materialnych praw autorskich do fonogramu (koncert jest transmitowany na antenie Żaka, też suma jest archiwizowana) i do transmisji video (widzowie, którzy chcą oglądać Yapę, mają taką możliwość, każdy dzień jest transmitowany przez telewizję Lodman). Trudność tego zadania polegała na tym, że niektórzy wykonawcy nie chcieli podpisywać tej umowy. Czasem dlatego, że nie mieli pełnej zgody na granie nie swoich utworów, nie chcieli udostępniać praw do nagrań i transmisji - w swojej ocenie, mieli uzasadnione powody, żeby uciekać. Byłem bardzo zdeterminowany i w czteroletniej karierze, tylko jeden artysta wyjechał z Yapy bez złożonego podpisu na umowie. Nazwy tego gagatka nie pamiętam, ale wiem że później wisiałem na słuchawce telefonu i finalnie sprawa oparła się o naczelnego - umowa została podpisana. Dom o Zielonych Progach prowadził ze mną swoistą grę w kotka i myszkę, ale zawsze kończyło się to finalizacją umowy.
Praca w sekcji umów dała mi umiejętność organizacji pracy własnej, jak i organizacji pracy współpracowników. Starałem zawsze dzielić pracę “po równo”, żeby każdy miał przyjemność i satysfakcję. Te zespoły, które znane były “ucieczek” brałem na siebie.
Umowy dały mi także możliwość poznania tych wspaniałych ludzi z uniwersum “krainy łagodności”, poznałem m.in. Jurka Bożyka - niesamowitego ananasa, w którym ujęło mnie to, że zawsze był pogodny niezależnie od momentu Yapy. Zawsze zachwycony wykonawcami prezentującymi się na Yapie. Do dzisiaj wspomnienie otwarcia Yapy i pierwsze takty Studenckiego Lata (będącego swoistym hymnem przeglądu) granego przez Jurka sprawiają, że niewidzialni ninja kroją cebulę. Z sekcją obsługi sceny śmialiśmy się, że jeśli któregoś dnia Jurek nie będzie mógł przyjechać na Yapę, to zrobimy jego hologram i będzie nam grał swoje piosenki, tak jego obecność i fakt otwarcia Yapy był pewną stałą w rzeczywistości.
Tym bardziej zasmuciła wieść o jego śmierci w 2019 r. Yapa dalej była Yapą, publiczność pięknie pożegnała Jurka. Yapa dalej jest Yapą.
Nie każdy wie, że praca podczas przeglądu wiąże się z fruktami w postaci aprowizacji zapewnianej organizatorom (jest sekcja aprowizacji). To oznacza PRZEPYSZNE KANAPKI!
I mówiąc przepyszne, mam na myśli
JERZU BOROWY JAKIE ONE SĄ POŻYWNE, PYSZNE - WCHODŹCIE WE MNIE PYSZNE SKURCZYBYKI.
Taka mała rzecz, a człowiek po pierwszym kęsie wiedział, że jest na Yapie.
Na Yapie też po raz pierwszy doświadczyłem skupienia reżyserki - prawie najcichszego miejsca w całym przeglądzie. Każdy zmęczony, a pracujący w jakiejkolwiek sekcji „medialnej”, tłumami czy bieganiną mógł na krótki czas schronić się w reżyserce i być pod wrażeniem tylko krótkich komend wydawanych przez reżysera operatorom kamer: “Piątka”, “szóstka”, “dajcie mi tłum”. Niesamowita praca, pod której wrażeniem jestem każdorazowo, jak tylko wrócę do yapowych wspomnień.
Yapa to nie tylko poważne skupienie, profesjonalizm. To także śpiewanki! W czasach kiedy biegałem z umowami, w starym centrum sportu Politechniki Łódzkiej w podziemiach zbierała się grupa Yapowiczów, która uzbrojona w gitarę śpiewała yapowe szlagiery. Czasem takie śpiewanki robiły poważną konkurencję głównej scenie.
Bo Yapa to właśnie spotkania.
Owszem, są koncerty, jest dobra muzyka, ale to z tych spotkań i wspólnego przebywania człowiek czerpał największą przyjemność. Jak, któryś artysta poznał
“tego upierdliwego z kartkami jakimiś, każą coś podpisywać pani redaktur, człowiek podpisał a teraz trzeba płacić”,
to było przyjemnie. Był moment żeby zamienić parę słów, powspominać a potem docenić wykon.
Na Yapie ominęły mnie tylko szaleństwa w Cottonie. Cotton to znany w środowisku politechnicznych studentów pub, który na czas Yapy zmienia się w “Centrum Festiwalowe”. Tam można oglądać na dużym ekranie transmisję z koncertu, jednocześnie posilić się tostem czy inną pysznością, czy ugasić pragnienie dobrym napitkiem. Słyszałem historię, że niektórzy jak po koncertach poszli do Cottona, to wychodzili dopiero nad ranem. Yapa przenosiła się do Cottona. Yapowicze tam grali na gitarach, śpiewali, a niektórzy bardziej zmęczeni zasypiali snem sprawiedliwego.
No dobrze, ale co po Yapie? Czy obowiązki “Umów” kończyły się z momentem zawarcia umowy z ostatnim Artystą? Kluczowy był ostatni niedzielny koncert. Jako Umowy musieliśmy zawrzeć umowę z zespołami/artystami, które zostały docenione przez Jury nagrodami. Dlaczego kluczowy? Bo trzeba było wyczuć moment kiedy taką umowę można zawrzeć, żeby nie zepsuć niespodzianki nagrodzonemu zespołowi.
Po samej Yapie szef sekcji musiał wypełnić tabelkę z wykonanymi utworami do zaiksowego raportu, żeby później wysłać dyrektorowi Yapy, aby cały ten materiał zagrany podczas przeglądu mógł zgłosić do zaiks-u. Wszystko lege Artis. Nie było miejsca na jakąkolwiek fuszerkę, na jakąkolwiek przypadkowość wszystko musiało zostać rozliczone a tantiemy wypłacone. Do spisania była około setka utworów. To był najtrudniejszy i najbardziej żmudny proces, ale wiadomo! Tantiemy ważna sprawa.
Yapa to pełnoprawne wydarzenie muzyczne, od którego mogą się uczyć niektóre festiwale muzyczne.
Skromnie powiem, że sekcja Umów w mojej ocenie była formalnością, której trzeba było dopełnić, ale najwygodniej to było zrobić podczas Yapy. Wiem że nadal można spotkać zabiegane osoby z podkładką na dokumenty pełną pustych umów. Biegają od zespołu do artysty ustalając najdogodniejszą chwilę na podpis takiego dokumentu, żebyście mogli koncerty oglądać w internecie i słuchać na antenie transmisji bez denerwujących przerw.
W tym roku w dniach 8-9-10 marca line-up zapowiada się zacnie. Zapraszam do dołączenia do yapowej braci - pamiętajcie jedynie, że przed wyruszeniem w drogę należy wziąć ze sobą swoich ulubionych ludzi i iść podbijać Yapę wspólnie. Bo razem zawsze jest weselej.
Ja osobiście nie mogę się doczekać na Ranko Ukulele, która okazuje się ma rodzinną historię związaną z Yapą. Ciekawe czy PRZYJDZIE na Yapę, czy może jednak z powodu braku stóp, przyjedzie (doceńcie ta mierną próbę zabawienia jej fanbase). Może przyjedzie ze swoją Żaklin?
Zapragnąłem wrócić na Yapę bo po prostu się stęskniłem za tym klimatem. Na pewno spotkam kilku starych znajomych i poznam masę ciekawych ludzi. Przecież o to chodzi w Yapie.
Na koniec zdradzę wam moje skryte marzenie. Po brawurowym wykonie Mateusza Rulskiego-Bożyka w którym zagrał autorskie “Cedahapięcoha” zapragnąłem wystąpić ze swoim materiałem na Yapie. Kto wie? Może kiedyś (o ile moje propozycje spodobają się podczas selekcji materiału). Trzymajcie kciuki, materiał jest, tylko najtrudniej zrobić ten pierwszy krok.